Jej koronkowa suknia, już nie przypominała tej reprezentacyjnej, którą miała na sobie jeszcze podczas balu. Teraz obdarowana była plamami wszelakiej maści, począwszy od zwykłego kurzu, do nieznanych fekaliów pozostawionych jeszcze przez zmarłych więźniów. Nigdy nie zastanawiała się jak warunki panują w lochach, dopóki sama nie przeżyła tego na własnej skórze. Jak bardzo szybko pozbawić ludzi można człowieczeństwa? Ułamki sekundy, może dla bardziej wytrwałych kilka dni, nie dłużej. Poczuła, jak to jest cierpieć, jak to nikt nie chce słuchać tego co ma się do powodzenia. Jej punkt widzenia, zmienił się od punktu siedzenia. Taka właśnie jest rzeczywistość.
- Musimy zaczekać na jeszcze jedną osobę- Powiedział Alistair, puszczając dziewczynę. Ta rozglądała się niepewnie. Ucieczka przez kanały nie była dobrym pomysłem. Czasami jakiś obślizgły szczur przebiegał obok nich, doprowadzając młodą szlachciankę do furii.
By ułatwić swój żywot, pospiesznie roztargała swą suknię, odsłaniając w ten sposób swe nogi. Biegać w sukience, ciągnącej się po ziemi, to nie lada wyczyn, jak sama się o tym przekonała. Chcąc choć odrobinę zwiększyć swój komfort bycia, nie zwracała nawet uwagi nawet na Alistera, który rzucał jej ukradkowe spojrzenia.
- Musimy wrócić na zamek- Powiedziała, odrzucając skrawki materiału na bok, które bezwładnie wpadały wprost do gnijącego bajora kanalizacyjnego.
- Mamy czekać na dalsze rozkazy- Syknął, dając jej do zrozumienia, że jej pomysł jest absurdalny.
- Chyba nie myślisz, że zostawię swoją rodzinę?!
- Będziesz musiała Elisso- Odpowiedział jej mężczyzna, zbliżający się do nich. Był on starszy, nie tylko pod względem wieku, ale też zapewne rangą. Mężczyzna ukłonił się w stronę dziewczyny, oddając jej w ten sposób hołd- Moje kondolencje wasza miłość.
Zaskoczona Elissa wpatrywała się w Szarych Strażników, mając na uwadze fakt, iż Alistair odbiera od swego towarzysza broń, podając jej rodowy łuk, który jakimś cudem udało mu się zdobyć. Mimowolnie zacisnęła na nim rękę, a po jej policzku popłynęła samotna łza.
- Kim jesteś?
- To Duncan. Komendant Szarych Strażników- Rzekł Alistair- Nasz przywódca.
- Dlaczego w takim razie nie możemy wrócić na zamek? Zapytała z jawnym wyrzutem nowo poznanego- Znam cały rozkład zamku, wszystkie tajemne przejścia!
- Nie możemy tego zrobić- Odparł spokojnie mężczyzna- Na zamku jest bardzo dużo Straży, Szarych Strażników i gwardii Królewskiej, a nas jest tylko trzech.
- Przecież jesteście Szarymi! Krzyknęła- Potraficie o wiele więcej, niż przeciętny człowiek!
- Nasi przyjaciele również nimi są. Pod rozkazami Króla, zabiją nas przy pierwszej lepszej okazji.
- Więc jaki jest nasz plan? Zapytał Alistair.
- To bardzo proste. Na końcu tego tunelu, znajdziemy niczym niezabezpieczone wyjście. Za nim ktokolwiek się zorientuje o naszej ucieczce, my będziemy w drodze do Redcliffe, gdzie schronienie da nam twój wuj Alisterze. Do tego czasu musimy zachować czujność i to się tyczy również Ciebie młoda damo. Mężczyzna spojrzał na nią swymi brązowymi oczami, z nadzieją, że kiedyś zrozumie jego postępowanie.
- Hej, Wy też to słyszycie? Zapytał Alistair spoglądając w głąb tunelu. Miał wrażenie że coś się zbliża do nich i to coś wcale nie ma dobrych zamiarów. Powoli wyciągnął swój miecz z pochwy, przygotowując się do ataku. Elissa również wsłuchiwała się w wydawany dźwięk. Naprężyła cięciwę czekając tylko, aż to coś skłoni się do zaatakowania.
- Opuścić broń- Odparł Duncan, dając znak towarzyszom, iż ich obawy są bezpodstawne.
Ogar Mabari, przypominający jeszcze chwilę temu prawdziwego potwora, obecnie stał się potulnym psem Pani, przytulając się do jej nogi.
Elissa westchnęła głośno, poklepując Lanciera po dużym łbie. Tak nie wiele brakowało, a mogłaby go zabić.
- Prawdziwy Mabari- Westchnął Alistair, przystawiając dłoń do jego pyska, klęcząc na jednym kolanie. W ten sposób chciał oddać hołd tej rasie.
- Musimy wyruszać w drogę- Powiedział Duncan, kierując się w głąb tunelu- Nie możemy tutaj zostać.
Dziewczyna przysłuchiwała się chwilę tej rozmowie, a kiedy sam Alistair podążał za swym przywódcą, spojrzała na Lanciera, który tylko czekał na rozkaz. Ona wiedziała co Lancier ma zamiar zrobić i nie zastanawiała się nad tym długo. Skinieniem głowy potwierdziła, a następnie razem wycofali się, powoli i bezszelestnie chcąc wrócić na zamek.
***
W opustoszałej kuchni, gruby mężczyzna siedział na podłożu, w dłoniach trzymając pustą butelkę złocistego płynu. Bezwładnie przetarł zimną ręką swą siwą brodę, by po chwili przechylić kolejny łyk z kolejnej butelki, poprzednią odrzucając na bok, która powędrowała pod same nogi młodej Cousland. Kucharz wytrzeszczył oczy z niedowierzania. Bowiem, przekonany był, iż jego ukochane dzieciątko siedzi w brudnej i zimnej celi, a tymczasem ona dumnie stała przed nim, podając mu swą dłoń.
- Elisso- Wybełkotał, próbując wrócić do pozycji stojącej, z marnym skutkiem. Zrezygnowała dziewczyna kucnęła obok, klepiąc go w jego grube ramię.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek skrzywdził moją rodzinę- Syknęła, bardziej do siebie.
- Pani moja ukochana! Krzyknął kucharz, pozwalając by jego zarumienioną twarz pokryły łzy- Nasza Pani, a twa Matka nie żyje!
Dziewczyna mocno zacisnęła powieki.
- Co powiedziałeś? Wyjęczała- Powtórz to!
- Została rozczłonkowana przez samego Teyrna Loghaina- Odparł ściszonym tonem- W sali tronowej.
- To niemożliwe! Szepnęła. Jej oczy niebezpiecznie zabłysły rudawym odcieniem, a twarz przybrała purpurowy odcień. Chciała krzyczeć z bólu. Bólu serca, jakby ktoś wbijał jej tysiące sztyletów. Jej własna matka została osądzona za czyny, których nikt nie popełnił.
- Moja Pani- Kontynuował jej wieloletni przyjaciel, to nie wszystko- Wydusił z siebie, bojąc się ile tym razem zada jej bólu- Przyspieszono egzekucję twego Ojca.
- Gdzie on teraz jest? Zapytała, czując ogarniający ją wewnętrzny szał.
- Zapewne w głównej sali- Jęknął przeciągle. Gwałtownie złapał ją za rękę- Uciekaj!
- Tylko tchórze uciekają mój pulchny przyjacielu- Pocałowała go w policzek- Kiedyś się spotkamy, może nawet u samej Andrasty- Rzekła, by następnie zostawić przyjaciela w samotności.
Z nastawionymi uszami przedzierała się przez prawie puste korytarze. Wieść o jej ucieczce z lochu na pewno dotarła do samego Króla, jednakże nic nie zapowiadało tego, by ktokolwiek jej szukał. Gdzieniegdzie stali strażnicy, którzy głośno dyskutowali o sytuacji na zamku, jednakże nikt nie był na tyle spostrzegawczy, by dostrzec skradającą się dziewczynę przez ciemne korytarze. Z łukiem na plecach mijała kolejne komnaty, chcąc jak najprędzej dostać się do Ojca. Nie miała żadnego planu działania. Była spontaniczna, ale tylko w ten sposób mogła uchronić honor rodziny Couslandów. Bała się śmieci, ale przynajmniej umarłaby godna swego nazwiska.
Gwałtownie otworzyła drewniane drzwi komnaty królewskiej. Wypuściła jeden celny strzał, trafiając strażnika idealnie w głowę. Kiedy ten padł martwy, obdarowała pogardliwym spojrzeniem Cailana.
- Elissa! Krzyknął Bryce przywiązany do krzesła, zwracając w ten sposób uwagę dziewczyny na niego- Miałaś uciekać!
- Wybacz Ojcze za te zmianę planów- Rzekła, wciąż patrząc prosto w oczy swojego Króla- Myślę, że czas najwyższy rozwiązać nasze sprawy.
Loghain zaśmiał się cynicznie na widok ubrudzonej kobiety, trzymającej swój nędzny łuk.
- Wystarczyło posłuchać Ojca- Odparł beznamiętnie zbliżając się swym mieczem do szyi Bryce'a. Powoli przejechał po niej ostrzem, chcąc sprowokować w ten sposób Couslandówę.
- Królu! Krzyknęła- Czy w te sposób spory swe rozwiązuje sprawiedliwy władca? Okaleczając niewinnych?!
- Wszyscy jesteście winny- Odparł Cailan, zbliżając się do dziewczyny- Teraz jeszcze dochodzi zamach na Króla. Swymi palcami przejechał łuku dziewczyny- Czego się spodziewałaś? Że przywitam Cię z otwartymi ramionami? Po tym co zrobiłaś?
- Gdybyś mi zaufał, wiedziałbyś że niczego złego nie zrobiłam- Wycedziła przez zaciśnięte żeby- Dlatego Ja Elissa Cousland, jedyna tego imienia, błagam o wolność dla mego Ojca!
- I co niby otrzyma w zamian? Kolejną dziwkę do swego łoża? Loghain zaśmiał się kolejny raz- Już dość upokorzyłaś swą rodzinę. Jeszcze masz czelność tutaj wracać.
- Straże! Krzyknął mężczyzna do swoich ludzi, którzy bezceremonialne zajęli się gwardią królewską.
Wszyscy zostali otoczeni przez najemników Loghaina. Wśród nich Elissa spostrzegła ludzi Howe'a. To wystarczyło, by zrozumieć kto tutaj tak naprawdę pociąga za sznurki. Dziewczyna bezceremonialne wymierzyła strzałę prosto w przyjaciela Ojca, który zbliżał się do przywiązanego Bryce'a.
- Co wy wyprawiacie?! Krzyknął Cailan, sięgając po swój miecz. Był zdany tylko na siebie i swe umiejętności. Gwardia Królewska już dawno się poddała, odrzucając swą broń na podłoże.
- Zdaje się, że jesteśmy zdani tylko na siebie- Rzekła dziewczyna, wciąż naciągającą cięciwę.
- Elissa- Odpowiedział i choć widziała jego trud w wypowiadane słowa, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Porozmawiamy o tym później- Odpowiedziała, wypuszczając strzałę prosto w serce Arla Howe'a.
Odpowiedź przyszła szybko. Cała Straż sięgnęła po swą broń, rzucając się na swych przeciwników w szale walki. Bryce przywiązany do krzesła mógł tylko się przyglądać rozlewowi krwi, czekając na ratunek od swej Córki.
- Osłaniaj mnie! Krzyknął Cailan do dziewczyny, by dołączyć do gwardii.
Dziewczyna wypuszczała pospiesznie kolejne strzały, czyszcząc drogę z przeciwników Króla.
Zaraz za nią do walki stanął jej Mabari. Dobiegł do Bryce'a, szarpiąc swymi kłami mocno zacieśnione liny, którymi był skrępowany.
- Co się tutaj wyprawia?! Krzyknął Alistair, pospiesznie wchodząc do głównej sali. Przed oczami miał widok rozlewanej krwi, kilka trupów. Cailana walczącego z Loghainem i Elissę strzelającą z łuku jak opętana.
- Tak sobie walczymy! Wrzasnęła dziewczyna- Rodzaj rozrywki na Wysokożu.
- Cudowne spędzanie wolnego czasu- Odpowiedział chłopak, przyłączając się do towarzyszy. Pomimo przewagi liczebnej przeciwników, szło im nad wyraz dobrze i wszystko skończyłoby się pomyślnie, gdyby nie kolejny raz nad murami zamku zawitał ten sam przerażający smok, co kilka godzin wcześniej.
- To nie moje dzieło- Powiedziała Elissa, strzelając do przeciwnika prosto w klejnoty. Ten zawył z przeszywającego bólu.
- Jesteś brutalna- Jęknął Alistair, patrząc jak najemnik z opada z sił.
- To miło że się dogadujecie, ale skupcie się na walce! Krzyknął Duncan, który niepostrzeżenie pojawił się wśród nich- Musimy zgładzić tego potwora!
- W końcu robota dla Szarego Strażnika- Odparł Alistair, choć bardziej do siebie, niżeli do drużyny.
Plan był prosty, choć nie przemyślany. Uwolnić Bryce'a, zgładzić Loghaina, który spiskował za plecami Króla, wybić jego najemników, znaleźć osobę odpowiedzialną za przywołanie smoka i oczywiście jego zagłada.
Wszystko mogło się udać, wszystko mogło wyglądać inaczej, gdyby ostrze Loghaina nie zatopiło się w brzuch młodego Władcy Fereldenu.
Dziewczyna zamarła na chwilę, patrząc jak Król wypluwa z siebie krew, a jego narządy wewnętrzne wychodzą na zewnątrz.
Nieodpowiedzialne dziewczyna pobiegła do niego, pospiesznie łapiąc go za głowę, kiedy ten opadł bezwładnie.
Wszystko działo się w zwolnionym czasie, a obrazy wirowały jej przed oczami. W jednej chwili strzela do najemników, a w drugiej klęczy przy półprzytomnym Cailanie.
- Nie rób mi tego- Odparła, przytulając go mocno do siebie. Już kolejny raz pozwoliła, by łzy okryły jej twarz- Nie pozwalam Ci!
- Myliłem się co do Ciebie- Odpowiedział cichutko. Dziewczyna uciskała jego rany, nie chcąc pozwolić by ubyło z niego więcej czerwonego płynu.
- Zróbcie coś! Krzyknęła, a kiedy rozejrzała się dookoła, Loghaina już nie było. Po prostu uciekł, zabierając ze sobą ocalałych strażników.
Alistair z Duncanem przystanęli obok, chcąc w jakiś sposób dodać otuchy umierającemu, choć nie do końca wiedzieli jak to uczynić poprawnie.
- Elissa- Wyszeptał Cailan, chwytając jej skaleczonej dłoni- Wybacz mi proszę za to co zrobiłem.
- Nie mam Ci czego wybaczyć Cailanie- Odrzekła, przykładając swe zimne usta do jego twarzy- Nie zrobiłeś nic złego.
- Gdybym tylko wiedział- Rzekł przeciągle- Gdybym Ci ufał.
- Już nic nie mów- Odpowiedziała- Pamiętasz? Czekają nas przygotowania do ślubu.
- Pamiętam doskonale. Jeszcze tylko muszę...- Powiedział z trudnością.
- Bądź moim Królem- Odpowiedziała, całując go w usta. To była ostatnia przyjemna rzecz, w jego życiu. Andrasta wezwała go przed woje oblicze. Jego koniec już nastał. Koniec ery rządów Cailana.
Dziewczyna jeszcze prze jakiś czas przytulała swego niedoszłego męża, wciąż nie wierząc w jego śmierć. Głaskała go po jasnych włosach, przytulała jego ciało do siebie i szlochała głośnio, czując się wypraną ze wszelakich norm godności. Nie znała go, nie miała tyle czasu, by go poznać, choć tak bardzo tego chciała.
Bryce stał przy swej córce, spoglądając na nią i patrząc na ból, który przeszywał jej ciało. Choć sam miał zadrę w sercu, doskonale zdawał sobie sprawę jak czuje się osoba, która straci kogoś bliskiego.
Tego dnia, czekały aż dwa pochówki. Króla Cailana i jego ukochanej żony, której nie zdołał uratować. Jego rana w sercu była na tyle głęboka, że sam nie wiedział co czynić. Jego dzieci straciły Matkę. ukochaną kobietę, dzięki której stał się tym, kim się stał. Obejmował spojrzeniem salę, pamiętając, że jeszcze przed chwilą rozgrywał się tutaj prawdziwy dramat. Cały czas widział, jak jego córka starała się bronić swoich towarzyszy. Jak ciskała z łuku, bez żadnych zahamowań. Zbijała z zimną krwią i opanowaniem. Widział w niej inną osobę. Nie córkę, którą dobrze wychowywał i przekazywał wszelakie wartości moralne. Widział coś, czego nigdy nie chciał zobaczyć, a to nie dawało mu większego spokoju.
- Bardzo mi przykro droga Elisso- Powiedział Duncan, przerywając te ciszę, która od dłuższych momentów odbijała się od zimnych już murów zamku.
- Dziękuję- Rzekła ocierając kolejny raz łzy. Nie miała już czym płakać. Pozostała jej tylko bezsilność i chęć zemsty, na wszystkich którzy przyczynili się do jej żałoby.
- Elisso- Wybełkotał, próbując wrócić do pozycji stojącej, z marnym skutkiem. Zrezygnowała dziewczyna kucnęła obok, klepiąc go w jego grube ramię.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek skrzywdził moją rodzinę- Syknęła, bardziej do siebie.
- Pani moja ukochana! Krzyknął kucharz, pozwalając by jego zarumienioną twarz pokryły łzy- Nasza Pani, a twa Matka nie żyje!
Dziewczyna mocno zacisnęła powieki.
- Co powiedziałeś? Wyjęczała- Powtórz to!
- Została rozczłonkowana przez samego Teyrna Loghaina- Odparł ściszonym tonem- W sali tronowej.
- To niemożliwe! Szepnęła. Jej oczy niebezpiecznie zabłysły rudawym odcieniem, a twarz przybrała purpurowy odcień. Chciała krzyczeć z bólu. Bólu serca, jakby ktoś wbijał jej tysiące sztyletów. Jej własna matka została osądzona za czyny, których nikt nie popełnił.
- Moja Pani- Kontynuował jej wieloletni przyjaciel, to nie wszystko- Wydusił z siebie, bojąc się ile tym razem zada jej bólu- Przyspieszono egzekucję twego Ojca.
- Gdzie on teraz jest? Zapytała, czując ogarniający ją wewnętrzny szał.
- Zapewne w głównej sali- Jęknął przeciągle. Gwałtownie złapał ją za rękę- Uciekaj!
- Tylko tchórze uciekają mój pulchny przyjacielu- Pocałowała go w policzek- Kiedyś się spotkamy, może nawet u samej Andrasty- Rzekła, by następnie zostawić przyjaciela w samotności.
Z nastawionymi uszami przedzierała się przez prawie puste korytarze. Wieść o jej ucieczce z lochu na pewno dotarła do samego Króla, jednakże nic nie zapowiadało tego, by ktokolwiek jej szukał. Gdzieniegdzie stali strażnicy, którzy głośno dyskutowali o sytuacji na zamku, jednakże nikt nie był na tyle spostrzegawczy, by dostrzec skradającą się dziewczynę przez ciemne korytarze. Z łukiem na plecach mijała kolejne komnaty, chcąc jak najprędzej dostać się do Ojca. Nie miała żadnego planu działania. Była spontaniczna, ale tylko w ten sposób mogła uchronić honor rodziny Couslandów. Bała się śmieci, ale przynajmniej umarłaby godna swego nazwiska.
Gwałtownie otworzyła drewniane drzwi komnaty królewskiej. Wypuściła jeden celny strzał, trafiając strażnika idealnie w głowę. Kiedy ten padł martwy, obdarowała pogardliwym spojrzeniem Cailana.
- Elissa! Krzyknął Bryce przywiązany do krzesła, zwracając w ten sposób uwagę dziewczyny na niego- Miałaś uciekać!
- Wybacz Ojcze za te zmianę planów- Rzekła, wciąż patrząc prosto w oczy swojego Króla- Myślę, że czas najwyższy rozwiązać nasze sprawy.
Loghain zaśmiał się cynicznie na widok ubrudzonej kobiety, trzymającej swój nędzny łuk.
- Wystarczyło posłuchać Ojca- Odparł beznamiętnie zbliżając się swym mieczem do szyi Bryce'a. Powoli przejechał po niej ostrzem, chcąc sprowokować w ten sposób Couslandówę.
- Królu! Krzyknęła- Czy w te sposób spory swe rozwiązuje sprawiedliwy władca? Okaleczając niewinnych?!
- Wszyscy jesteście winny- Odparł Cailan, zbliżając się do dziewczyny- Teraz jeszcze dochodzi zamach na Króla. Swymi palcami przejechał łuku dziewczyny- Czego się spodziewałaś? Że przywitam Cię z otwartymi ramionami? Po tym co zrobiłaś?
- Gdybyś mi zaufał, wiedziałbyś że niczego złego nie zrobiłam- Wycedziła przez zaciśnięte żeby- Dlatego Ja Elissa Cousland, jedyna tego imienia, błagam o wolność dla mego Ojca!
- I co niby otrzyma w zamian? Kolejną dziwkę do swego łoża? Loghain zaśmiał się kolejny raz- Już dość upokorzyłaś swą rodzinę. Jeszcze masz czelność tutaj wracać.
- Straże! Krzyknął mężczyzna do swoich ludzi, którzy bezceremonialne zajęli się gwardią królewską.
Wszyscy zostali otoczeni przez najemników Loghaina. Wśród nich Elissa spostrzegła ludzi Howe'a. To wystarczyło, by zrozumieć kto tutaj tak naprawdę pociąga za sznurki. Dziewczyna bezceremonialne wymierzyła strzałę prosto w przyjaciela Ojca, który zbliżał się do przywiązanego Bryce'a.
- Co wy wyprawiacie?! Krzyknął Cailan, sięgając po swój miecz. Był zdany tylko na siebie i swe umiejętności. Gwardia Królewska już dawno się poddała, odrzucając swą broń na podłoże.
- Zdaje się, że jesteśmy zdani tylko na siebie- Rzekła dziewczyna, wciąż naciągającą cięciwę.
- Elissa- Odpowiedział i choć widziała jego trud w wypowiadane słowa, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Porozmawiamy o tym później- Odpowiedziała, wypuszczając strzałę prosto w serce Arla Howe'a.
Odpowiedź przyszła szybko. Cała Straż sięgnęła po swą broń, rzucając się na swych przeciwników w szale walki. Bryce przywiązany do krzesła mógł tylko się przyglądać rozlewowi krwi, czekając na ratunek od swej Córki.
- Osłaniaj mnie! Krzyknął Cailan do dziewczyny, by dołączyć do gwardii.
Dziewczyna wypuszczała pospiesznie kolejne strzały, czyszcząc drogę z przeciwników Króla.
Zaraz za nią do walki stanął jej Mabari. Dobiegł do Bryce'a, szarpiąc swymi kłami mocno zacieśnione liny, którymi był skrępowany.
- Co się tutaj wyprawia?! Krzyknął Alistair, pospiesznie wchodząc do głównej sali. Przed oczami miał widok rozlewanej krwi, kilka trupów. Cailana walczącego z Loghainem i Elissę strzelającą z łuku jak opętana.
- Tak sobie walczymy! Wrzasnęła dziewczyna- Rodzaj rozrywki na Wysokożu.
- Cudowne spędzanie wolnego czasu- Odpowiedział chłopak, przyłączając się do towarzyszy. Pomimo przewagi liczebnej przeciwników, szło im nad wyraz dobrze i wszystko skończyłoby się pomyślnie, gdyby nie kolejny raz nad murami zamku zawitał ten sam przerażający smok, co kilka godzin wcześniej.
- To nie moje dzieło- Powiedziała Elissa, strzelając do przeciwnika prosto w klejnoty. Ten zawył z przeszywającego bólu.
- Jesteś brutalna- Jęknął Alistair, patrząc jak najemnik z opada z sił.
- To miło że się dogadujecie, ale skupcie się na walce! Krzyknął Duncan, który niepostrzeżenie pojawił się wśród nich- Musimy zgładzić tego potwora!
- W końcu robota dla Szarego Strażnika- Odparł Alistair, choć bardziej do siebie, niżeli do drużyny.
Plan był prosty, choć nie przemyślany. Uwolnić Bryce'a, zgładzić Loghaina, który spiskował za plecami Króla, wybić jego najemników, znaleźć osobę odpowiedzialną za przywołanie smoka i oczywiście jego zagłada.
Wszystko mogło się udać, wszystko mogło wyglądać inaczej, gdyby ostrze Loghaina nie zatopiło się w brzuch młodego Władcy Fereldenu.
Dziewczyna zamarła na chwilę, patrząc jak Król wypluwa z siebie krew, a jego narządy wewnętrzne wychodzą na zewnątrz.
Nieodpowiedzialne dziewczyna pobiegła do niego, pospiesznie łapiąc go za głowę, kiedy ten opadł bezwładnie.
Wszystko działo się w zwolnionym czasie, a obrazy wirowały jej przed oczami. W jednej chwili strzela do najemników, a w drugiej klęczy przy półprzytomnym Cailanie.
- Nie rób mi tego- Odparła, przytulając go mocno do siebie. Już kolejny raz pozwoliła, by łzy okryły jej twarz- Nie pozwalam Ci!
- Myliłem się co do Ciebie- Odpowiedział cichutko. Dziewczyna uciskała jego rany, nie chcąc pozwolić by ubyło z niego więcej czerwonego płynu.
- Zróbcie coś! Krzyknęła, a kiedy rozejrzała się dookoła, Loghaina już nie było. Po prostu uciekł, zabierając ze sobą ocalałych strażników.
Alistair z Duncanem przystanęli obok, chcąc w jakiś sposób dodać otuchy umierającemu, choć nie do końca wiedzieli jak to uczynić poprawnie.
- Elissa- Wyszeptał Cailan, chwytając jej skaleczonej dłoni- Wybacz mi proszę za to co zrobiłem.
- Nie mam Ci czego wybaczyć Cailanie- Odrzekła, przykładając swe zimne usta do jego twarzy- Nie zrobiłeś nic złego.
- Gdybym tylko wiedział- Rzekł przeciągle- Gdybym Ci ufał.
- Już nic nie mów- Odpowiedziała- Pamiętasz? Czekają nas przygotowania do ślubu.
- Pamiętam doskonale. Jeszcze tylko muszę...- Powiedział z trudnością.
- Bądź moim Królem- Odpowiedziała, całując go w usta. To była ostatnia przyjemna rzecz, w jego życiu. Andrasta wezwała go przed woje oblicze. Jego koniec już nastał. Koniec ery rządów Cailana.
Dziewczyna jeszcze prze jakiś czas przytulała swego niedoszłego męża, wciąż nie wierząc w jego śmierć. Głaskała go po jasnych włosach, przytulała jego ciało do siebie i szlochała głośnio, czując się wypraną ze wszelakich norm godności. Nie znała go, nie miała tyle czasu, by go poznać, choć tak bardzo tego chciała.
Bryce stał przy swej córce, spoglądając na nią i patrząc na ból, który przeszywał jej ciało. Choć sam miał zadrę w sercu, doskonale zdawał sobie sprawę jak czuje się osoba, która straci kogoś bliskiego.
Tego dnia, czekały aż dwa pochówki. Króla Cailana i jego ukochanej żony, której nie zdołał uratować. Jego rana w sercu była na tyle głęboka, że sam nie wiedział co czynić. Jego dzieci straciły Matkę. ukochaną kobietę, dzięki której stał się tym, kim się stał. Obejmował spojrzeniem salę, pamiętając, że jeszcze przed chwilą rozgrywał się tutaj prawdziwy dramat. Cały czas widział, jak jego córka starała się bronić swoich towarzyszy. Jak ciskała z łuku, bez żadnych zahamowań. Zbijała z zimną krwią i opanowaniem. Widział w niej inną osobę. Nie córkę, którą dobrze wychowywał i przekazywał wszelakie wartości moralne. Widział coś, czego nigdy nie chciał zobaczyć, a to nie dawało mu większego spokoju.
- Bardzo mi przykro droga Elisso- Powiedział Duncan, przerywając te ciszę, która od dłuższych momentów odbijała się od zimnych już murów zamku.
- Dziękuję- Rzekła ocierając kolejny raz łzy. Nie miała już czym płakać. Pozostała jej tylko bezsilność i chęć zemsty, na wszystkich którzy przyczynili się do jej żałoby.